8 września 2012

I. Rozdział 2. "To oczywiste."




        Gdy o ósmej zadzwonił budzik, byłam kompletnie nieprzytomna. Przez kilka minut torturował mnie swoim warkotem, gdy po omacku usiłowałam znaleźć wyłącznik. W końcu poirytowana wcisnęłam odpowiedni przycisk i niechętnie otworzyłam oczy. Przeklinałam nocne rozmowy z Ewą, poszłyśmy spać przed trzecią. Zwykle się nam to nie zdarzało. Gdy zamieszkałyśmy razem sądziłam, że w końcu będzie trochę łatwiej, że mając siebie za ścianą rachunek za telefon będzie znacznie niższy, a ciągłe rozmowy przez Internet czy chwilowe spotkania znikną zupełnie. Myliłam się. Od tamtej chwili spędzałyśmy ze sobą jeszcze więcej czasu. Cieszyło mnie to. Rozumiałyśmy się naprawdę świetnie, nie nudziłyśmy w swoim towarzystwie, zawsze miałyśmy o czym rozmawiać, a przede wszystkim, miałyśmy wspólne pasje, czego nie mogłam powiedzieć o rodzonej siostrze. Sandra kompletnie się ode mnie różniła. Ona kochała zakupy, nie pracowała, nie studiowała, kręciło ją wszystko, co się rusza i wygląda jak facet. Nie potrafiłyśmy znaleźć wspólnego języka, choć między nami były tylko trzy lata różnicy. Nie znosiła chodzić na mecze, stroniła od spoconych koszulek zawodników – nawet, jeśli ci byli wyjątkowo przystojni. Wiedziałam, że czasami się naprawdę stara. W wyjątkowych chwilach, jak na przykład urodziny rodziców czy święta, potrafiłyśmy się dogadać, choćby tylko chwilowo. Ale to nie była moja liga, to nie było to. Dlatego tak bardzo się cieszyłam, że mam Ewkę, na którą zawsze mogłam liczyć.
        Wstałam z ociąganiem, wykonałam kilka skłonów, przeciągnęłam się, po czym poprawiając splątane włosy ruszyłam w kierunku łazienki. Słyszałam jak przyjaciółka krząta się po kuchni, stukając naczyniami. Uwielbiała gotować, a ja uwielbiałam jej kuchnię. I choć niekoniecznie podzielałam jej pasję, ponieważ nie potrafiłam nawet zrobić dobrej jajecznicy ani odróżnić mąki tortowej od ziemniaczanej, to jednak cieszył mnie widok Łasicz podczas gotowania. W kilka minut potrafiła upichcić coś wspaniałego, niejednokrotnie ratując mi tyłek, gdy przyjeżdżali moi rodzice, lub wpadali znajomi na wspólne uczenie się do sesji.
        I tym razem, gdy weszłam do kuchni kilkanaście minut później już w znacznie lepszym stanie, przywitała mnie szybkim „cześć”, po czym wskazała krzesło, a sekundę później na talerzu pojawiła się spora ilość naleśników.
- Chyba żartujesz, nie dam rady – zaśmiałam się, sięgając po widelec. Ewa tylko uśmiechnęła się znacząco, po czym usiadła naprzeciwko mnie.
- Jakieś plany na dzisiaj? – zagadnęłam ją, gdy przełknęłam kolejny kęs.
- Pracę kończę o drugiej, ale planujemy jeszcze jedno spotkanie. Wiesz, kolejna akcja.
- Siatkarze?
- Tak. Wiesz, to niesamowite. W listach, które wysyłają do nas dzieci zawsze chcą siatkarzy. Tutaj spotkanie z ulubieńcami, tam wizyta na treningu, innym razem wspólne granie czy wypad do kina. Oni ich naprawdę uwielbiają – odparła w zadumie, spoglądając na kawałek naleśnika nabitego na widelec, z którego właśnie skapywała czekolada.
- Powiedziałaś ostatnio, że mogłabym kiedyś pójść z tobą… To nadal aktualne?
- Na akcję? Byłoby fajnie, poznałabyś lepiej chłopaków.
- Właśnie na to liczę – uśmiechnęłam się lekko.
- Zobaczę, co da się zrobić. Nie wiem jeszcze, kiedy coś zorganizujemy, ale pewnie niedługo, jeszcze przed zgrupowaniem kadry.
        Mruknęłam tylko coś w odpowiedzi i szybko dokończyłam śniadanie. Dochodziła dziewiąta, a pierwsze wykłady zaczynałam piętnaście po. Wstałam energicznym ruchem, sięgając po swój talerz, ale Ewa tylko machnęła ręką. Pocałowałam ją w policzek i wyszłam z kuchni. Starannie zawiązałam apaszkę, ubrałam płaszcz i buty, by po kilku chwilach zawołać krótkie „cześć” i zamknąć za sobą drzwi.
        Skracałam sobie drogę przez park, w którym dzisiaj było wyjątkowo mało ludzi, choć pogoda była idealna na spacery. Świeciło słońce, wiał przyjemny wietrzyk, choć jeszcze było czuć w powietrzu zimę, która odeszła przed kilkoma tygodniami. Nagle usłyszałam swoje imię. Odwróciłam się z myślą, że pewnie to Ewa mnie goni, bo czegoś zapomniałam. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam wysokiego mężczyznę, dziwnie mi znajomego. Dopiero, gdy zatrzymałam się i pozwoliłam, by do mnie podszedł, rozpoznałam w nim Bartosza Kurka.
- No, hej! – zawołał, niemal biegnąc w moim kierunku. – Można cię wołać i wołać.
- Przepraszam – mruknęłam pod nosem, od razu rozpoczynając marsz.
- Poczekaj – powiedział, równając się ze mną bez wysiłku. Fakt, miał wspomagacze w postaci dwóch długich tyczek zamiast nóg.
- Wybacz, ale mi się śpieszy.
- No to cię odprowadzę.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Dlaczego?
- A ty nie masz treningu?
- Mam, ale dopiero o dziesiątej.
- Więc dlaczego wyszedłeś tak wcześnie?
- Bo coś mnie tknęło, że spotkam po drodze pewną uroczą niewiastę – zaśmiał się, a ja mało nie warknęłam.
- Ugh, skończ! Za dziesięć minut zaczynam wykłady, więc trochę mi się śpieszy, a ty skutecznie mi utrudniasz drogę.
- Dasz mi swój numer? Moglibyśmy się spotkać po twoich zajęciach.
- To nie jest…
- Obiecuję, że dam ci teraz spokój.
        Z westchnieniem podałam mu ciąg liczb, a ten zadowolony zapisał je w telefonie. Potem mruczał sobie coś pod nosem, jednak nie zrozumiałam ani słowa. Dochodziliśmy do końca alejki, gdy nagle powiedział:
- Jesteś śliczna, kiedy się złościsz, wiesz?
- Kurek! – zawołałam, gdy pocałował mnie w policzek. Chciałam go uderzyć w ramię, ale moja ręka tylko przecięła powietrze. Sam winowajca biegł już w przeciwną stronę.
- Zadzwonię! – krzyknął jeszcze, machając mi, po czym zniknął za zakrętem.
- On jest najokropniejszym i… - powiedziałam do siebie z uśmiechem, wchodząc na teren uczelni. – najsłodszym facetem, jakiego spotkałam.
- Matko, czy to był TEN Bartosz Kurek? – usłyszałam jeszcze podniecony głos, który przypisałam do jednej z dziewczyn z mojej grupy. Westchnęłam cicho wiedząc, że za kilka chwil będę znana na roku jako nowa sympatia znanego i uwielbianego siatkarza.

*  *  *

- No, a potem tak zwyczajnie sobie poszedł! – powiedziałam z wyrzutem, jednak głos mi zadrżał, a na usta wpełzł lekki uśmiech. Zdawałam Ewie relację z mojej porannej przygody, gdy siedziałyśmy przy obiedzie.
- Nie sądziłam, że tak szybko się zdecyduje – zaśmiała się moja przyjaciółka, a ja spojrzałam na nią pytająco. – To było do przewidzenia, że będzie chciał się z tobą umówić. Widziałam to w jego oczach wtedy, po meczu.
- Ale to postrzeleniec! Podałam mu ten numer tylko po to, żeby się odczepił – broniłam się.
- Nieprawda. Mogłaś podać fałszywy, żeby się wykręcić. A coś mi się wydaje, że tego nie chcesz… - Łasicz spojrzała na mnie z uśmiechem.
- Myślisz, że ja… Że on mi się podoba? – parsknęłam śmiechem, ale jej mina się nie zmieniła. Przeciwnie, spojrzała na mnie w jeden ze swoich sposobów, który zmuszał do szczerości. Westchnęłam cicho, a ona odłożyła sztućce z zadowoleniem. – Może masz rację, zrobił na mnie wrażenie. Ale to wszystko!
- Na razie – powiedziała krótko, milknąc na chwilę. – Cieszę się, że tak zrobiłaś. On potrzebuje kogoś takiego jak ty, ktoś musi go przypilnować.
- Hola, hola, zwolnij! Już chcesz nas zeswatać?
- Nie, to nie moja rola. Założę się o sprzątanie łazienki, że Michał już coś kombinuje. Właśnie, a propos Winiara, kontaktowałaś się z nim?
- Myślałam, że zabroniłaś mi bliższej znajomości z nim…
- Nie zabroniłam, tylko prosiłam tylko, żebyś się zbytnio nie angażowała. Nie licz na coś więcej, niż przyjaźń.
- Wiesz przecież, że nie…
- Teraz tak mówisz – przerwała mi gwałtownie, ale potem dodała spokojniej: - Zaprzyjaźnij się z nim. Jest naprawdę świetny i można na niego liczyć w każdej sytuacji. Nie tylko Kurek potrzebuje oparcia. Ostatnimi czasy zauważyłam, że ty też jesteś jakaś osowiała.
- Przecież mam ciebie… - powiedziałam cicho, nie patrząc na nią.
- Ale to nie to samo, ja nie jestem facetem, a ich punkt widzenia często jest bardzo pomocny – odparła, czekając na moją reakcję. Ja jednak spokojnie trawiłam jej słowa, milczałam przez dłuższą chwilę. W końcu dziewczynie skończyła się cierpliwość. – Zadzwoń do niego.
- Teraz, już? – mało się nie zapowietrzyłam.
- A dlaczego nie? Najwyżej odpowie ci poczta. Spotkaj się z nim, porozmawiaj. Z pewnością doradzi ci coś w sprawie tego oszołoma, zna go dłużej i lepiej, niż ja.
- Ale ja…
- No już – wygoniła mnie do salonu, rzucając z półki telefon, którego mało nie upuściłam. Sama zaś wróciła do kuchni, a po chwili słyszałam brzdęk naczyń i szum wody w zmywaku.
Niepewnie wciskałam kolejne klawisze, szukając jego numeru na liście kontaktów. Nim wywołałam połączenie, odetchnęłam głęboko kilka razy. Sama nie wiedziałam, dlaczego się tak denerwuję. To miała być przecież tylko krótka rozmowa, nic strasznego. Przypomniałam sobie, jaką irytację wzbudził we mnie poranny incydent z Kurkiem, po czym zdecydowanie przyłożyłam komórkę do ucha. Zrobiłabym wszystko, byle taka sytuacja się nie ponowiła.


*  *  *


- Hej, już jestem! - zawołał Michał, zamykając za sobą drzwi. Z ulgą zrzucił z ramienia torbę, a kluczyki odłożył na półkę. Był zmęczony, trener Nawrocki dał im niezły wycisk. - Daga?
- W kuchni! - krzyknęła kobieta. Wyszła z pomieszczenia, pocałowała męża w policzek i wróciła do skwierczącego na patelni mięsa.
- Mhmm, obiad... - wymruczał siatkarz, podążając za żoną. Objął ją lekko, opierając brodę o jej głowę. - A gdzie Oli?
- U cioci. Wiesz, jak marudziła, że mieszkamy w tym samym mieście, a ona prawie go nie widzi - odparła Dagmara, odsuwając delikatnie głowę, aby spróbować ziemniaków, gotujących się w innym garnku. - Michał, idź się ogól! Znów mnie kłujesz... Poza tym, może gdzieś dziś wyjdziemy i jak będziesz wyglądał?
- Wyjdziemy? - odparł niepewnie. - Wiesz, myślałem raczej o spokojnym wieczorze w domu. Jestem padnięty...
- Misiu, codziennie jesteś padnięty - mruknęła Daga. - Ja tu chyba korzenie zapuszczę! Dawno nigdzie razem nie byliśmy. Przed ślubem, przed urodzeniem Oliego chodziliśmy gdzieś prawie co wieczór i nigdy nie byłeś zbyt zmęczony.
- Ale zrozum, no! Za kilka dni mamy ważny mecz. Musimy wygrać, żeby mieć pewny udział w dalszej części turnieju! Poza tym, to było kilka lat temu, teraz mamy zbyt napięty grafik...
- Michał, a gdzie ja jestem w tym grafiku? - Dagmara obróciła się, biorąc męża za rękę. Spojrzała mu w oczy. Kiedyś skrzące na jej widok, teraz były puste, zmęczone. Westchnęła cicho. Działo się coś złego. - Teraz zjemy obiad, zamieniając ze sobą dwa zdania, potem siądziesz przed telewizorem, ja pewnie wezmę się za pranie, prasowanie. Ta rutyna mnie dobija!
- Wiem, Daguś - pocałował wnętrze jej dłoni i uśmiechnął się delikatnie. - Obiecuję ci, że po tym wszystkim wyjedziemy gdzieś razem, odpoczniemy. - Dagmara pokręciła głową.
- Trzymam cię za słowo. Ale dziś wchodzi ten film, o którym ci mówiłam, tak bardzo chciałam go zobaczyć...
- Film nie zając, nie ucieknie, prawda? W weekend też będą go grali. A wtedy obiecuję ci, że pójdziemy. Najwyżej nie pojadę na mecz - zaśmiał się cicho przyjmujący, po czym oberwał szmatką od żony. - No co?
- Ja ci dam, nie pojechać na mecz! Byle co jadłeś, byle co gadasz. Siadaj, nakładam - nakazała ze śmiechem. Potrafił rozładować napięcie, miał na nią dobry wpływ. Uśmiechnęła się pod nosem, kiedy objął ją delikatnie, uniemożliwiając dokończenie dekoracji dań.
- Nie wiem, czy chcę - mruknął, przyciągając ją bliżej do siebie. - Zawsze można odgrzać, prawda? - już miał ją pocałować, gdy usłyszał dźwięk telefonu. Odsunął się niechętnie i przeprosił. Wyszedł z kuchni, a Dagmara tylko machnęła ręką i wyłączyła palnik pod patelnią.

*  *  *

- Halo?
- Eee... Michał? Nie przeszkadzam? - mój głos zabrzmiał zupełnie inaczej niż zwykle, więc postanowiłam dodać: - Tu Ania.
- Oo, cześć. Nie, nie, mam chwilę – wyczułam jego uśmiech, więc sama odruchowo zrobiłam to samo. – Co słychać?
- W sumie nic ciekawego - odparłam. Czułam, jak dłoń zaciskająca telefon staje się wilgotna. Zaczynałam zapominać, po co zadzwoniłam. - A u ciebie?
- Jak zwykle zmęczony po treningu. Właśnie zabierałem się za obiad.
- Czyli jednak przeszkadzam - powiedziałam, speszona. - Może zdzwońmy się kiedy indziej...
- Nie, daj spokój. Nie przeszkadzasz. Przecież zawsze można odgrzać - rzucił i zaśmiał się nagle.
- No tak - powiedziałam. Żałowałam, że dzwonię z telefonu komórkowego, chętnie zaczęłabym nakręcać kabel na palec, byleby zająć czymś drżące dłonie.
- Czy coś się stało? Masz jakiś dziwny głos - właśnie tego pytania tak się obawiałam i jednocześnie tak długo na nie czekałam. W końcu kiedyż musiałam powiedzieć, po co tak naprawdę dzwonię!
- No... Pomyślałam, że moglibyśmy... Wiesz, spotkać się na jakąś kawę - wyrzuciłam to z siebie i szybko i, miałam nadzieję, w miarę spokojnym głosem. Odetchnęłam z ulgą.
- Ach, no tak. W sumie, czemu nie. Kiedy masz czas?
- Dostosuję się do ciebie - powiedziałam z szerokim uśmiechem. Nie odmówił, nie wykręcał się. Poszło lepiej niż się spodziewałam. - Mam o połowę mniej zajęć niż ty.
- Faktycznie - zaśmiał się, po czym ucichł na chwilę. Zaczynałam się bać, że szuka sposobu, by się wymigać. - W sumie... Może jeszcze dzisiaj, jeśli chcesz? Może być siedemnasta? Kawiarnia niedaleko Energii jest całkiem w porządku.
- Pewnie, oczywiście - odparłam szybko, żeby nie zdążył się rozmyślić. Miałam świadomość, że zachowywałam się jak idiotka, jednak nie mogłam nic na to poradzić.
- Super. To do zobaczenia?
- Do zobaczenia - powiedziałam i z nacisnęłam czerwoną słuchawkę z najszerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać.
- Proszę, proszę, nie myślałaś o karierze w dyplomacji? – usłyszałam chichot Ewki, która stała oparta o framugę drzwi.
- Proszę cię, przestań. To było... najtrudniejszą rzeczą, jaką przyszło mi załatwić - mruknęłam, opadając na kanapę z westchnieniem.
- Ale ci się udało. Nie było tak źle. Zrobiłaś się tylko lawendowa, do śliwkowego fioletu trochę ci braknie.
- No weź! - zawołałam i rzuciłam w nią jaśkiem. - Nie śmiej się, tylko mi pomóż! Nie chcę go wystraszyć...
- Mogłabyś, inaczej doprowadzisz do rozpadu rodziny... Anka, nie nastawiaj się na niego za bardzo, dobrze? Jakby ci się zrobiło za gorąco, spójrz na obrączkę i pomyśl, że na Miśka, w przeciwieństwie do Kurka, w domu czeka żona.
- To oczywiste - mruknęłam, kierując się w stronę mojej sypialni, a Ewa podążała za mną. Mimo wszystko poczułam lekkie ukłucie, myśląc o tej obrączce. - Wiesz, że nie chcę niczego psuć. To tylko... przyjaźń, którą chcę zdobyć. Sama mówiłaś, że on jest bardziej ułożony od Bartka. Na niego też przyjdzie czas.
- Wolałabym, żeby najpierw przyszedł czas na Kurka - mruknęła Ewka. Nie zareagowałam, ona za to obserwowała mnie podczas wybierania ubrań. W pewnym momencie klasnęła w dłonie. - Mam!
- Myślę, że Michał mi w tym pomoże - uśmiechnęłam się delikatnie. - Przepraszam, co?
- Michał ci pomoże, pomoże.  Znając Miśka, zapewne już was swata - mruknęła Ewa, łapiąc za jedną z moich bluzek. - Nakładasz to, a ja ci robię makijaż taki, że własna matka cię nie pozna, co dopiero Winiar.
- Właśnie to powiedziałam! - zaśmiałam się, ale zaraz umilkłam, gdy zobaczyłam, co Łasicz wyciągnęła z szafy. - Dopiero co powiedziałaś, że mam z nim nie flirtować. A ten ciuch to coś jeszcze większego! Nie ma mowy, to jest dekolt do ziemi!
- Powie Bartkowi, jaka jesteś sexy - powiedziała Ewa, jednak bez przekonania. Po chwili wyciągnęła mój najpaskudniejszy golf, którym mogłam owinąć się dwa razy. - Lepiej?
- Gdybyś pożyczyła mi tą swoją jeansową kamizelkę, to tak - pokazałam jej język, choć wiedziałam, że ma rację.
- Kamizelka, moja droga, jest tylko dla szatynek, które stanik noszą dla pozorów - zaśmiała się Łasicz.
- Przestań, wcale nie!
- Dobra, nie marudź i nie zaczynaj dyskusji o rozmiarze mojego biustu, czyli o czymś, czego nie ma. To może być? - zapytała Ewa, wyjmując z szafy całkiem przyzwoitą, zwyczajną bluzkę. - Weźmiesz mój pasek, zrobię smoky eyes i jesteś śliczna, ale nie wyzywająca. Gra?
- Okay... Byle nie byłabym za bardzo zasmolona - skrzywiłam się. Nie lubiłam wyraźnego makijażu.
- Widząc twoją minę, odechciewa mi się łapać za kredkę. Czy ja kiedykolwiek przesadziłam? Trochę wiary w ludzi...
- Dobra już, dobra - odparłam zrezygnowana i pozwoliłam się posadzić na fotelu.

*  *  *

        Łatwo trafiłam na miejsce. Była to kawiarnia położona najbliżej Energii, w dodatku nie było tam żadnej większej restauracji. Niepewnie otworzyłam drzwi i rozejrzałam się dookoła. Przywitały mnie ciepłe, żółto-brązowe ściany, na których wisiała masa kolorowych obrazków i zielonych roślin. Nie było tam zbyt wielu klientów, co przyjęłam z ulgą. Nie przepadałam za tłokiem, tym bardziej mając na uwadze fakt, z kim miałam spędzić najbliższe chwile. Rozejrzałam się niepewnie po wnętrzu i niemal od razu go dostrzegłam. Siedział przy najbardziej oddalonym stoliku, w kącie sali. Podchodząc, obserwowałam go z zaciekawieniem. Miał na sobie jasną koszulkę i granatową bluzę, spod stołu wystawały nogi w ciemnych adidasach, które lekko przysłaniały równie ciemne jeansy. Bawił się serwetką, składając ją na mniejsze kawałki i obracając w długich palcach. Gdy stanęłam obok spojrzał na mnie z lekką niepewnością, ale zaraz się uśmiechnął i wstał.
- Cześć, fajnie, że jesteś – powiedział, podając mi rękę. Uścisnęłam ją, była ciepła w przeciwieństwie do moich lodowatych palców.
- Hej. Długo czekasz? Przepraszam, Ewka nie chciała mnie puścić… - odparłam, z miejsca wpadając w ten okropny słowotok, którego tak u siebie nie znosiłam. Szybko przygryzłam wargę i usiadłam na krześle.
- Nie, kilka minut. Co pijesz? – zapytał, gdy chwilę później podeszła do nas kelnerka. Zgodnie zamówiliśmy dwie kawy. Było dość drętwo, ale stawiałam to na swoją wstydliwość. Jednak, gdy tylko podano nam filiżanki z gorącym napojem, rozmowa zaczęła nabierać tempa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz